czwartek, 13 lutego 2014

Kolczykowanie zgodne z duchem czasu!

Zastój na blogasku, więc pora pokazać coś nowego. 
Zaczęło się od tego, że znajoma miała nadmiar starych mechanizmów zegarków oraz niedobór kolczyków. Jako, że czasem uda mi się sklecić parę rzeczy w sensowną całość, zostałem wytypowany do wykonania (oby) wspaniałego produktu. 
Dostarczono mi mechanizmy zegarków, mój brat podzielił się swoim magicznym klejem do metalu, od siebie dodałem zegarmistrzowskie śrubokręty i nieco nerwów, bo nie wszystko szło zgodnie z planem.
Rozkręciłem mechanizmy (będąc pod wrażeniem tego, jak maleńkie śrubki można wyprodukować) i wybrałem co bardziej apetyczne elementy - koniecznie parami, by kolczyki były takie same. Z puli dostępnych części ułożyłem kilka wzorów, z których zleceniodawczyni wybrała jeden. Nadeszła pora, której najbardziej się obawiałem, czyli łączenie elementów. 
Najpierw chciałem wszystko ze sobą zlutować, łącząc miedzianymi drutami przewleczonymi przez dziurki w częściach mechanizmów. Okazało się to niemożliwe - ani ja nie umiem precyzyjnie lutować, ani ostatecznie nie wyglądało to dobrze. Musiałem więc zmienić strategię (tu na scenę wkracza magiczny klej do metalu), odrobinę przemodelować projekt i połączyć wszystko na sztywno. 
Najmniejsze elementy (kółeczka zębate) mocowałem przewleczonymi przez szprychy miedzianymi drutami, przeciągniętymi przez dziurki i zagiętymi z drugiej strony - dzięki temu miałem pewność, że nic nie odpadnie. Potem przyłożyłem większe elementy do siebie, aby je dopasować, nałożyłem klej w odpowiednich miejscach i było po robocie. Ścisnąłem, sprawdzając czy wszystko leży tam gdzie powinno i zostawiłem w spokoju na noc, aby klej wysechł. 
Następnego dnia poszerzyłem dremelem (mała wiertarka z wymiennymi końcówkami) otwory u góry kolczyków, założyłem kółeczka i pasujące do całości bigle (choć kolor mogłem wybrać nieco lepszy). 
Całość trzyma się nieźle i prezentuje się tak o (zdjęcia autorstwa zleceniodawczyni, za które bardzo dziękuję):